Runda finałowa Ekstraklasy w grupie spadkowej przypomina tie-brak meczu tenisowego. Gramy do siedmiu, tenisiści zmieniają się serwisem regularnie zamiast mieć do dyspozycji podanie w całym gemie, a bardzo ważne są tzw. ,,małe breaki”, czyli przełamania serwisu rywala w pojedynczych punktach. Każdy spośród mini-breaków jest na wagę złota, bo mając taki na koncie, wystarczy wygrać wszystkie akcje przy swoim podaniu, by zwyciężyć w secie. Drużyny w dolnej ósemce najwyższej polskiej ligi w finałowych siedmiu kolejkach również grają na przemian u siebie i na wyjeździe. Każde zwycięstwo w delegacji lub wpadka na własnym boisku będą miały kolosalne znaczenie dla ostatecznego układu tabeli. Wszystkie ekipy liczą bowiem na inkasowanie punktów na swoich stadionach, ale by skutecznie walczyć o utrzymanie, potrzebne jest dołożenie niespodziewanego wiana poza swoim terenem. We wtorek Korona przegrała u siebie z Rakowem. Przed Arką breakpoint i szansa na realny powrót do gry o Ekstraklasę. Będzie jednak musiała podnieść trzy oczka z murawy w starciu z tym samym rywalem, który przed trzema dniami przeszkodził kielczanom. Naprzeciw gdynian stanie w piątek Raków Częstochowa.

A popularne ,,medaliki” jawią się jako szalenie trudny przeciwnik – zwłaszcza jak na realia grupy spadkowej. Marek Papszun wykonuje pod Jasną Górą kapitalną robotę. Raków, będąc beniaminkiem, był o krok od grupy mistrzowskiej Ekstraklasy. Wielka w tym zasługa znakomitego przygotowania taktycznego – częstochowianie grają rzadko spotykanym na polskich boiskach systemem 3-5-2, ale są niezwykle elastyczni i w reakcji na wydarzenia meczowe potrafią płynnie przeskoczyć na 3-4-3. Raków jest doskonale poukładany i każdy zawodnik wie konkretnie, jaka jest jego misja na boisku. W tej drużynie nie ma wielkich indywidualności, ale są wypracowane i regularnie powtarzane mechanizmy. No i jest mieszanka rutyny z młodością. Oczywiście to akurat jest bardzo utarty frazes, ale w przypadku podopiecznych Papszuna to zjawisko wręcz rzuca się w oczy – choćby podczas spotkania w Kielcach, kiedy debiutujący w Ekstraklasie 19-letni Jakub Bator zmienił na boisku 36-letniego Piotra Malinowskiego, który, gdyby mocno się postarał, mógłby być ojcem młodego napastnika. Zresztą to osławione ,,ogrywanie młodzieży” nie wzięło się znikąd – Raków trzema punktami we wtorek zapewnił sobie utrzymanie w lidze. Nie obrazilibyśmy się, gdyby ten fakt wpłynął na koncentrację częstochowian i ich stopień motywacji w piątek. Wręcz przeciwnie – takie rozprężenie byłoby dla Arkowców okolicznością znakomitą. Tym bardziej, że do składu Rakowa prawdopodobnie wrócą po urazach dwaj kluczowi piłkarze tej ekipy – Jarosław JachDaniel Bartl. W wyjściowym składzie ,,medalików” należy też się spodziewać Felicio Browna Forbesa, który we wtorek pauzował z powodu zapisów kontraktowych zabraniających mu gry przeciwko Koronie. Jeśli chodzi o absencje w szeregach gospodarzy – wciąż kontuzjowani są Marko Poletanović, Andrzej Niewulis i Miłosz Szczepański, ale ten fakt nie będzie miał dla Papszuna specjalnego znaczenia. Przed gdynianami trudne zadanie – Raków ma za sobą trzy zwycięstwa z rzędu (2:1 z Zagłębiem Lubin, 3:1 z Wisłą Kraków, 1:0 z Koroną), a 9 spośród 14 zwycięstw w tym sezonie wygrał na stadionie w Bełchatowie. Ale żeby nie było przesadnie kolorowo – częstochowianie wyróżniają się również głupimi stratami punktów w końcówkach. Pamiętamy lutowy pojedynek z Arką w Gdyni, w którym do 72. minuty prowadzili 2:0, by ostatecznie przegrać 2:3. W potyczce ze Śląskiem we Wrocławiu również dali sobie wydrzeć komplet punktów w doliczonym czasie gry, kiedy po sprokurowaniu rzutu karnego w prostej sytuacji zremisowali 1:1. Koszmar znad morza wrócił do nich też na drugim końcu Polski, gdy do 77. minuty mieli 2:1 z Wisłą w Krakowie, a finalnie wrócili do Częstochowy bez punktów.

Tymczasem Arka przystępuje do piątkowych zawodów w lepszych humorach niż miało to miejsce ostatnio. Gdynianie we wtorek nareszcie zagrali dobry mecz i ograli Zagłębie Lubin 3:2. Jednak na celebrację nie było nawet minuty – szybka regeneracja i już koncentracja na najbliższym spotkaniu. W Bełchatowie żółto-niebiescy wciąż będą musieli radzić sobie bez Pavelsa Steinborsa i Marko Vejinovicia, ale w potyczce z Miedziowymi pokazali, że konsekwencją i dobrą organizacją gry są w stanie nadrobić te deficyty. Tym razem potrzebne będzie jednak wejście na jeszcze wyższy poziom przygotowania taktycznego. Co może przeważyć na korzyść Arki? Z pewnością większa determinacja – podopieczni Ireneusza Mamrota wciąż mają tasak na gardle, a Raków przystępuje do meczu otwierającego 33. kolejkę z pewną dozą luzu psychicznego. Jednak ustalmy – by przywieźć z Bełchatowa punkty, Arkowcy muszą postawić na grę po ziemi. Częstochowianie dysponują niezwykle wysokim składem, pełnym zawodników mogących spróbować swoich sił w koszykówce – i nie chodzi tu tylko o Petraska, Jacha, Brown Forbesa czy Musiolika. Dlatego należy unikać stałych fragmentów gry pod bramką Staniszewskiego jak diabeł wody święconej. Oby żółto-niebiescy zademonstrowali w piątek rzetelny pomysł na przechytrzenie dryblasów Papszuna. Jeśli powtórzyliby punchline z lutego z takim samym efektem końcowym, nikt nie miałby nic przeciwko.

Tym, co przez lata charakteryzowało piłkarzy i kibiców Arki, zawsze była walka do końca. Takiej też oczekujemy od obecnego składu. Liczymy, że w piątek pokażą przy Sportowej dobrą piłkę, ale przede wszystkim wydrą trzy punkty Rakowowi z gardła. Czas wykorzystać breakpoint, który częstochowianie stworzyli żółto-niebieskim wygraną w Kielcach, i zanotować mini-breaka w walce o utrzymanie. Po meczu z Zagłębiem w szeregi Arkowców wrócił optymizm. Chcemy, by był on wciąż przewodnikiem żółto-niebieskich w grze o utrzymanie w Ekstraklasie. Walczyć, Arka, walczyć!


Przewidywane składy:

Raków: Szumski – Piątkowski, Petrasek, Jach – Tudor, Sapała, Tijanić, Schwarz, Bartl – Brown Forbes, Musiolik.

Arka: Staniszewski – Zbozień, Danch, Marić, Marciniak – Młyński, Kopczyński, Nalepa, Jankowski – Zawada, Serrarens.