Zjazdy Klubów Kibica. Lata 1975-1977 (ChrisdeNe)

Kibic z oddali czyli subiektywny opis Zjazdów Klubów Kibica okiem Starego Śledzia spisany w odcinkach. Lata 1975-77. W latach siedemdziesiątych różne gremia zaczęły się zajmować ruchem kibicowskim, kulturą na stadionach, organizacją widowisk sportowych. Przegląd Sportowy zaczął prowadzić tzw. Ligę Stadionów. Wyglądało to mnie więcej tak: sędzia meczu, kierownik drużyny gości (albo jej kapitan) oraz obserwator PZPN oceniali widowisko punktując tylko gospodarzy w skali 1-10 pkt. W dwóch kategoriach - za zachowanie widzów oraz organizację meczu. Tak że pełna pula wynosiła 60 pkt. Punktacja przeważnie była subiektywna, my w tejże tabeli tak jak i w tabeli rozgrywek sklasyfikowani byliśmy bliżej końca niż początku. Ponadto w Przeglądzie Sportowym cyklicznie redagowana była rubryka pt. "Klub Kibica", którą redagował nieodżałowanej pamięci red. Grzegorz Aleksandrowicz (jemu należy się osobne opowiadanie, może kiedyś z mej strony to nastąpi). Rubryka ta zajmowała się jakbyśmy to dziś powiedzieli sprawami kibicowskimi w szerokim pojęciu. Każdy zainteresowany mógł wysłać do niej list i w miarę możliwości była nań odpowiedź. A śp red. Aleksandrowicz to był przeuroczy, sympatyczny człowiek. Należy się jemu choć chwila (więcej o nim może kiedyś, później). Był dziennikarzem o wiedzy kompletnej jeśli chodzi o piłkę i całą z nią związaną otoczkę. Był sędzią piłkarskim w okresie międzywojennym. Jako kibic sympatyzował z Legią, ale nigdy w swych artykułach, felietonach nie faworyzował żadnej ekipy. Z przyjemnością czytało się Jego artykuły w prasie. Nie było w nich cienia drapieżności, szukania afer, zgryźliwości rozbijactwa i innych patologii szerzących się wśród pismaków jakich dziś doświadczamy czytając prasę. I właśnie można powiedzieć, że pod Jego egidą, a także na skutek korespondencji zrodziła się idea corocznych Zjazdów Klubów Kibica. W Arce też istniał Klub Kibica Arki. Szefował mu pasjonat wszystkiego co żółto-niebieskie w Gdyni, ówczesny student prawa UG (obecnie ceniony sędzia prawa karnego), który także był spikerem na Ejsmond Park (ech żal d..ę ściska porównując jego spikerkę do obecnej jakiej doświadczamy od paru sezonów na Olimpijskiej). Nawet muzyczka była odpowiednio dobierana by adrenalinka przed meczem wśród fanów stopniowo wzrastała. Spotykaliśmy się po ukazaniu się anonsu prasowego w Barze Rozrywkowym ARKA, mieszczącym się wówczas na rogu ul. Ejsmonda i W.Pola (nie ma tam teraz tego baru, niedawno była, a może jeszcze jest, pizzeria prowadzona przez trenera Stachurę). Płaciliśmy comiesięczne składki uprawniające nas do darmowego wejścia na mecz. Mieliśmy kartonowe żółto-niebieskie legitymki ze zdjęciem. A Klub Kibica Arki?? Przede wszystkim organizowaliśmy się na wyjazdy. Organizacja polegała na tym, że informowane o której jest mecz np. w Poznaniu jakim pociągiem jechać i że zbieramy się na dworcu o tej i o tej godzinie. Bilety grupowe?? Ha ha nie było czegoś takiego. Normalnymi pasażerami byliśmy w pociągu. Jedni mieli zakupione bilety, inni nie. Milicja nie jeździła, pojawiała się w razie zadym a wtedy winny- niewinny, kobieta- facet czy dziecko, wszyscy obrywali "osiemdziesiątkami piątkami" oraz z różnego typu rodzajami gazów. Jeszcze przed meczami dawaliśmy kwiatki zawodnikom. Pamiętam jak stałem przed kapitanem Legii Kazimierzem Deyną, język mi się plącze, witam "serdecznie" w im. Żółto-niebieskich fanów, a cały stadion: "Legia to stara... tra la la". Pierwszy Zjazd klubów Kibica odbył się w Warszawie jesienią 1975r. na obiektach Legii. Nie było mnie tam, tak że skrótowo co usłyszałem. Od nas pojechała trzyosobowa delegacja. Po tej delegacji ostał się tylko prezes, reszta miała jakże nam znany słomiany zapał i po jakimś czasie nigdy już ich nie było w Klubie. Ale po powrocie dowiedzieliśmy się, że red. Polkowski jest OK, a np. Atlas czy Hurkowski to palanty. Również wtedy na tym zjeździe całkiem przyzwoicie wyglądały relacje między naszymi, a delegatami sąsiedniego odwiecznie rywalizującym klubem. Drugi Zjazd odbył się za rok w Tychach. GKS Tychy miał wówczas całkiem solidną drugoligową ekipę, która w sezonie 1975/76 tylko nieznacznie uległa Ruchowi w walce o mistrzostwo kraju. Też tam mnie jeszcze nie było. Ale z opowiadań wiem, że gospodarze chcieli pokazać, że Tychy to nie tylko piłka ale także browar. Tak że konsumpcja tego trunku stała na bardzo wysokim poziomie. Niektórym z redaktorów nawet piłka myliła się z hokejem. Ale za rok, w 1977r., na III zjazd już pojechałem. Odbywał się w Łodzi. Gospodarzem byli nasi, chyba ówcześnie najwięksi przyjaciele czyli ŁKS. Już nasze międzyklubowe relacje były jak najlepsze, więc pojechałem z koleżką jako "nieoficjalna" delegacja dzień wcześniej by trochę się w Łodzi zabawić. Zaopatrzeni w klubowe gadżety wylądowaliśmy wieczorkiem w jednym z mieszkań na łódzkiej Dąbrowie. Poranka dnia następnego pozwiedzaliśmy trochę knajpek typu: "Bar pod Łokciem" i niestety w dość szybkim tempie pozbyliśmy się pamiątek klubowych, bo każdy napotkany fan ŁKS-u chciał coś od Areczki mieć. Trochę męczący to był dzionek, ale jakże przyjemny. Wieczorkiem nasi przyjaciele sobie znanymi kanałami zdobyli dla nas "akredytację" i nockę przed dniem Zjazdu spędziliśmy w pokoju na V piętrze Grand Hotelu przy ul. Piotrkowskiej. Rano pojechaliśmy na dworzec pokazać się naszej "oficjalnej" delegacji, że my także jesteśmy obecni. Najpierw się oni z lekka zdziwili i były głupie pytania w stylu: "a wy co tutaj robicie?", potem my się z lekka zdziwiliśmy, bo z naszymi nieoficjalnie przyjechało dwóch fanów biało-zielonego klubu z Gdańska. Co dziwne oni jechali z naszymi, a ich "oficjalna" parę wagonów dalej. Wśród tych "naszych" betonów był kibic obecnie legenda z Traugutta. Bardzo to była znana osobowość w kibicowskim ruchu w Gdańsku. Piszę była, bo niestety już go nie ma na naszym świecie. Co najdziwniejsze oni woleli z nami się bawić niż ze swoimi "oficjalnymi", ale nie wnikam w to dlaczego, ponieważ to nie moja sprawa była. Obrady (ale szumna nazwa co?) odbywały się w kawiarni pod trybunami stadionu ŁKS-u. Było prezydium, gdzie siedział Aleksandrowicz, jacyś wiceprezesi PZPN, oczywiście Milicji Obywatelskiej (ich przedstawicieli) nie mogło zabraknąć, organizacja (socjalistyczna) młodzieżowa. A na sali wraz z dziennikarzami siedzieliśmy my. Nawet z niektórymi z nich można było pogadać. Była jeszcze mównica, gdzie rozpatrywane były takie sprawy jak: bezpieczeństwo, kultura, wyjazdy i inne tam bzdety. Najciekawsze rozmówki odbywały się poza salą, gdzie można było i trochę się ponapinać, i pogadać, nawet z największymi wrogami, a także powymieniać pamiątkami. I właśnie tu był mój największy ból, ponieważ dzień wcześniej zostałem ogołocony ze wszystkiego. A nasz szef czy też prezes podczas przemówienia wypalił, że popieramy kandydaturę Wisły Kraków jako organizatora następnej tego typu imprezy. Chodziło głównie o to, że nasi sąsiedzi nie byli organizatorami kolejnego Zjazdu, choć wiele na to wskazywało, że mogą być. Poza tym siedziało się na tych obradach, męczył kac i wszelkie z tym związane dolegliwości. Na szczęście po południu odbywały się dwa mecze koszykarskie piętro niżej. Szybko ewakuowaliśmy się na halę. Drużyny koszykarskie ŁKS-u żeńska i męska to była wówczas ścisła czołówka krajowa. Oczywiście nie mogło z nami zabraknąć dwóch fanów Lechii, o których pisałem wcześniej, bo wszelkie imprezowanie bez nich byłoby NIEMOŻLIWE. Trochę podczas tych meczów się wspomagaliśmy wiadomo czym. Ale pamiętam jak zazdrościliśmy łodzianom faktu, że mają sporty halowe (jeszcze mieli pierwszoligowy hokej i chyba damską siatkę), mogą zimą spotykać się, śpiewać, potem imprezować, gdy tymczasem w Gdyni trwał długi jesienno-zimowy sen. Wtedy też przekonałem się jak fajnie wygląda doping na hali. W tzw. Międzyczasie zakończył się Zjazd, ustalono, że za rok spotkamy się w Krakowie i wszyscy albo prawie wszyscy pojechali do Grandu na wiadomo co. My co prawda nocleg mieliśmy tam zapewniony, ale jeszcze trzeba było przemycić do niego dwóch betonów, co okazało się bardzo małym problemem. O śnie to raczej trzeba było zapomnieć, gdyż nasi łódzcy przyjaciele chyba mieli niezmierzone zapasy winek typu Okęcie, które trzeba było przecież skonsumować. Te winka... już wątróbka mi się odzywa na ich wspomnienie, ale zapewniam po wypiciu ok. 10 łyków dało się to pić. Najważniejsze, że i tego wieczorka mimo zmęczenia było fajnie i rano z pewnym żalem pożegnaliśmy Łódź. Jeszcze tylko umówiliśmy się z ełkaesiakami na wiosenny mecz na al. Unii, gdzie przy okazji zmierzyliśmy się z nimi grając w piłeczkę na hali. A graliśmy mimo nieszczęścia, jakie się wydarzyło w drodze do Łodzi na mecz. Na stacji Brodnica jeden z naszych fanów wpadł nieszczęśliwie pod pociąg i stracił obie nogi. A wracając do Zjazdu, już przed nim z ŁKS-em mieliśmy doskonałe układy i ta imprezka to było potwierdzenie tego. Teraz są inne realia wiele rzeczy i spraw pewnie se ne vrati (a szkoda). Ale tamte lata, ŁKS jako klub oraz jego fani zawsze będą miały pozytywne miejsce w mej pamięci. c.d.n. (tylko nie wiem kiedy)