Jak starożytne kultury miały swoje mitologie, tak i Arka sprzed lat niewielu posiadała swój mit - piłkarza z atrybutem „młotka w nodze”. Nie Hefajstos, nie Thor, bardziej swojsko – Marcin Warcholak.


Niko: Zacznę nietypowo, bo z reguły pierwsze pytanie jest o początki kariery, a ja zapytam przewrotnie - jak widzisz zakończenie swojej?

Marcin Warcholak: Nie planuję jeszcze zakończenia kariery. Mam nadzieję, że zdrowie dopisze i będzie mi dane pograć do 40. roku życia. Uważam, że jest to do osiągnięcia, patrząc na to, że przez całą przygodę z piłką w zasadzie nie miałem problemów z poważnymi kontuzjami, a i moje ciało zawsze było w bardzo dobrej formie i tak jest do dziś. A co będzie po zakończeniu? Jest kilka pomysłów, o których jednak w tej chwili nie ma sensu mówić. Czas pokaże, w jakim kierunku pójdę.

W Grudziądzu długo byłeś kapitanem, nie wystąpiłeś chyba tylko w jednym meczu. Zaliczałeś asysty, strzeliłeś chyba osiem goli. I nagle Tłuchowia? Co się stało?

W Olimpii Grudziądz spędziłem 2,5 roku i w tym okresie rozegrałem wszystko, co było do rozegrania. Udało się zrobić awans do II ligi na stulecie klubu, co mi jako kapitanowi drużyny dało podwójną satysfakcję. Nadeszła zima i okazało się, że trener Pawlak miał inny plan na zespół. Odeszło 12-13 zawodników, w tym i ja. Nie ukrywam, że było to dla mnie spore zaskoczenie. A czemu Tłuchowia? Spodobał mi się plan na mnie i cele, jakie ten klub sobie stawia. Bardzo szanuję osoby, które zarządzają Tłuchowią. Nie miałem też już ochoty wyjeżdżać gdzieś w Polskę. Zależało mi na pozostaniu w Grudziądzu, gdzie mieszkam ze swoją partnerką.

Puchar Polski z Arką to zapewne twój największy sukces. Wracają czasem obrazy z tamtego dnia? Jaka to była w ogóle ekipa dla ciebie, widziana od wewnątrz przez zawodnika drużyny?

Bez dwóch zdań, z Arką udało mi się osiągnąć największe sukcesy. Począwszy od awansu do Ekstraklasy, poprzez zdobycie Pucharu Polski, Superpucharu, a skończywszy na dwumeczu z Midtjylland. Bardzo często wracam myślami do tamtego okresu. To był wyjątkowy czas dla Arki i dla mnie. Gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, że tak będzie, że tyle uda się osiągnąć, wyśmiałbym go. A co do drużyny, to był kawał dobrej, takiej swojskiej ekipy. I na murawie, i poza nią. Z dobrymi trenerami, bo jak wiadomo, zaczynał trener Niciński, a kończył trener Ojrzyński.

4560889d_warcholak3.jpg

Wspomniałeś w jednym z wywiadów, że obecni młodzi zawodnicy nie odbiegają często poziomem stricte sportowym, ale mają problem z mentalem. Myślą, że wszystko im się należy. Jak myślisz, skąd to się może brać? Ciepły „wychów”, ogólne takie wychowanie młodzieży?

Czasy się zmieniły. Kiedyś młody zawodnik, który wchodził do szatni pierwszego zespołu, czuł się wyróżniony, doceniał sytuację, w jakiej się znalazł. Wykazywał się pracowitością, sumiennością, znał swoje miejsce w szeregu, miał szacunek do starszych kolegów. Dzięki temu, moim zdaniem, wcześniejsze pokolenia były lepiej wychowane, na prostych, „czystych” zasadach. Czy to oznacza, że obecne czasy są złe? No nie, ale młodzież wchodząca do seniorskiej piłki ma o wiele łatwiej. Często się zdarza, że młody piłkarz uważa, że wszystko mu się należy. Zaczyna się mętlik w głowie oraz przeświadczenie, że szybko zostaną dobrymi zawodnikami. Sam wiem, że na wszystko trzeba zapracować, pochodzę z małej miejscowości. Musiałem jeździć, pokazywać się. I krok po kroku, bez menadżera, dążyć do sukcesów, do możliwości zagrania w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Zwiedziłeś parę klubów, wiadomo - Arka to Puchar Polski i sentyment, ale gdyby teraz hasłowo rzucić nazwy innych: Wisła Płock, Kotwica, Stomil, Olimpia Grudziądz, Polonia Słubice - to co pojawia się w twojej głowie, pozytywnego lub negatywnego?

Tak jak wspomniałeś, Arka zawsze będzie budziła we mnie sentyment. Spędziłem tam kilka lat, najlepszych w swojej karierze. Cały czas śledzę jej poczynania i gdy tylko mam możliwość, to odwiedzam Gdynię, bo to miasto po prostu przyciąga. Na pewno z każdego klubu coś wyciągnąłem i tych pozytywnych rzeczy było znacznie więcej. Myślę też, że i ja zostawiłem w tych klubach pozytywne wrażenie po sobie. Trafiłem na swojej drodze na wielu trenerów i w większości przypadków mam z nimi dobry kontakt do dziś. Nie będę mówił, która szatnia była najlepsza, bo w każdej atmosfera była bardzo dobra. Oczywiste jest, że szatnię budują wyniki.

b292d0c9_warcholak4.jpg

Gra w pokera ;-), koledzy z drużyny śmieją się, że nie mogłeś doczekać się, aby wsiąść do autokaru, gdy jechaliście na wyjazdowy mecz Arki. Prosili też, żeby spytać, co zawdzięczasz Nitkowi?

Hah, myślę, że to jest normalna forma spędzania czasu w autokarze. Gdy na mecze jeździło się dzień wcześniej przez pół Polski, poker sprawiał, że czas podróży szybciej upływał. Uważam, że to nic złego. Większość trenerów to tolerowała, choć znaleźli się i tacy, którzy tego nie lubili, a wręcz zabraniali grania w pokera. A my w tamtym okresie mieliśmy swoją ekipę do grania i tak, to prawda, lubiłem pograć w pokera. A trener Niciński - cóż, chłopaki przypięli mi łatkę, że jestem jego „synem”. Za jego sterów zadebiutowałem w Ekstraklasie, był także moim trenerem w Wejherowie. Może i coś w tym było, ale trener Niciński potrafił mnie skrytykować, choć oczywiście chciał dla mnie dobrze i krytyka miała pomóc.

Chłopaki też mówili, że Marcin to jedna z najmocniejszych głów i nie tylko jeśli chodzi o zagrania nią piłki ;-) Prawda to?

Hahahah, to prawda. Nie jest tajemnicą, że potrafię dużo wypić, ale też nie ma się czym chwalić. Głowa zawsze była, ale z wiekiem spadek formy hahaha trochę jest. Żeby ktoś nie pomyślał, iż zostało to wytrenowane hah, powiem taką ciekawostkę, że czuję się pijany po pierwszym piwie, a potem już jest z górki.

Ciąg dalszy reminiscencji od kolegów z drużyny. Jeden z najmocniejszych autów w historii piłki. I to tak naturalnie, bez siłowni, itd.? Faktycznie ma się to coś, czy są jakieś tajemnice, pozycja odpowiednia, itd.? Podobno rywalizując w tym aspekcie ze Zboziem, rzucaliście piłkami, do których nalano wody?

Hah, masz dobre informacje. Może to niektórym wyda się dziwne, ale jeśli chodzi o siłownię, nie robiłem nigdy czegoś dla siebie, ponad program. Możliwe, że mam takie geny po tacie, który wyglądał jak Rambo. Zawsze miałem jakąś siłę w rękach i opracowałem też specjalną technikę wykonania autu. A auty ze Zboziem... no tak, zostawaliśmy po treningu z trenerem Wittem i faktycznie oddawaliśmy rzuty piłkami napełnionymi wodą. Byliśmy takimi miotaczami, Zboziu z prawej, ja z lewej strony.

75e61f61_warcholak.jpg

Przemek Trytko prosił, aby podziękować ci za asystę na Pogoni. Czy uważasz ją za swoją najładniejszą?

To ja dziękuję i przy okazji pozdrawiam Przemka. Trudno mi stwierdzić, czy to była moja najładniejsza asysta, ale skoro ją pamiętam, to na pewno jest w czołówce. Inna sprawa, że Arka przegrała ten mecz, a dla mnie zawsze od indywidualnych osiągnięć ważniejszy był wynik drużyny.

Marcin Warcholak, gość, którego łydkę powinno się mierzyć się w metrach, hahaha, tak mówili koledzy. Czy nie brakuje ci jednak trochę bramek po uderzeniach z dystansu przy tym „kopycie”, o którym opowiadano często?

Każdy o tych łydkach hahahah. No dużo historii na ten temat krążyło. Nawet w żartach siłę uderzenia porównywano do Roberto Carlosa. Ale masz rację, tych bramek z dystansu mogło i powinno być o wiele więcej. Nie za każdym razem to wykorzystywałem.

Twoja partnerka i jej słowa: ,,Marcin to walczak i w życiu, i na boisku. Zawzięty i zdeterminowany. Takim sposobem wywalczył też nasz związek. Niesamowicie pedantyczny i dokładny, co czasem mnie aż denerwuje. Na murawie walczy do końca, czasem nawet mimo bólu. Z jednej strony zawzięty, a z drugiej strony delikatny, o czym pewnie wiele osób nie wie”. Taki jest twój obraz, zgadzasz się z tym ? :-)

Moja partnerka zna mnie bardzo dobrze i wypada mi się zgodzić z jej słowami. To prawda, jestem pedantyczny, zawzięty, uparty. Na murawie nigdy nie kalkulowałem. Były mecze, gdy zdarzały się delikatne urazy. Ale zawsze dzień meczowy był dla mnie świętym. Wychodziłem z założenia, że cokolwiek mi nie dolega, nie będę o tym mówił przez 90 minut spotkania. Po prostu musiałem dać radę. A prywatnie - cóż, pewnie te cechy charakteru się ujawniają hah. Najważniejsze, że prywatnie jestem szczęśliwy. Mam przy sobie ukochaną kobietę, której obecność w moim życiu jest nieoceniona. Do tego dwie cudowne córki (starsza urodziła się w Gdyni).

Czasu nikt nie cofnie, ale gdybyś mógł, zmieniłbyś jakąś decyzję w swojej przygodzie z piłką?

Nic bym nie zmienił. Wychodzę z założenia, że tak to wszystko musiało się poukładać. Tak było mi pisane. Mam świadomość, że mogło się to wszystko potoczyć inaczej, lepiej, ale z drugiej strony może i gorzej. Dlatego nie chcę gdybać. Są osoby, które twierdzą, że mogłem osiągnąć więcej i przeszkodziły mi w tym niektóre złe decyzje. Nie czuję się pod względem sportowym spełniony w 100 procentach, ale doceniam to, co udało mi się osiągnąć. Na koniec chciałbym pozdrowić wszystkich kibiców Arki i podziękować za wywiad. Myślałem, że już nikt o mnie nie pamięta. Do zobaczenia na trybunach.

I ja dziękuję, także w imieniu kibiców Arki.